czwartek, 24 kwietnia 2014

Karanie przez czytanie?!


W moim rodzinnym domu były dwa elementy wystroju wnętrz - zadbane kwiaty i książki na regale. Ale książki nie są tam li jedynie ozdobą ;) Powiedziałabym, że to takie zdroworozsądkowe podejście do ozdabiania wnętrza - to, co zdobi jednocześnie jest do użytku i to, co jest ściśle użytkowe spełnia również rolę dekoracyjną.

 Ale do rzeczy. Wychowując się w takim domu, patrząc codziennie na mamę i babcię, które bez książki nie wyobrażają sobie życia czytanie przejęłam naturalnie i bez większego zastanowienia.

Niestety - to, co zadziałało w moim przypadku zupełnie nie sprawdza się przy moim synu. A przykładałam się do wychowania czytającego dziecko naprawdę mocno - czytanie przed snem, zabawa z książkami, zapisanie do biblioteki w bardzo wczesnym wieku, itd. Nie zadziałało.

Jeden z wielu dialogów między nami:
- Kochanie, jeśli odrobiłeś lekcje to zajmij się sobą teraz.
- Mamo, mogę pooglądać filmy na youtube?
- Nie, ale możesz poczytać.
- Nienawidzę czytać. (...U mnie gwałtowny wzrost ciśnienia)
- Umówiliśmy się, że codziennie poczytasz przez 15 min.
- Nie!
- To nie jest propozycja, tylko polecenie.

Poczytał, bo musiał.

Wiem, wiem, wiem. Słabo.

Muszę się przyznać, że niechęć do czytania mojego syna odbieram jako własną porażkę. I reaguję głupio.

Zastanawiałam się jak to zmienić i z pomocą przyszła mi wychowawczyni mojego Syna, która wprowadziła w klasie taką czytelniczą rywalizację - każdy ma karteczkę, na której codziennie odnotowuje ile czasu czytał. I podpisuje się pod tym wraz z rodzicem. No, nie jest to może szczyt moich marzeń - bo jednak nie jest to czytanie wynikające z potrzeby serca ;) - ale ostatnio postanowiłam lżej podchodzić do życia i nie dzielić włosa na czworo. Liczę, że przy dobrym doborze książek powolutku będziemy kształtować w moim synu zamiłowanie do lektury - choć wiem, że to może być skomplikowany związek :) Przy okazji wyrobiliśmy sobie taki wspólny nawyk - bo czytamy razem (jednego dnia tylko on czyta, a ja słucham; innym razem wymieniamy się) - a przy rocznym dziecku, które zajmuje jakieś 80% mojej uwagi to było naprawdę potrzebne, abym miała czas tylko dla syna.

A tak w ogóle to ten problem z czytaniem ukazuje taką prostą zasadę, że jak się chce czegoś za bardzo to niestety często człowiek przegina i sam skazuje się na porażkę. Odpuścić - ach, jak prosto to brzmi.



środa, 16 kwietnia 2014

Gdyby mi się chciało tak jak mi się nie chce...

Na szczęście tytułowa niemoc za mną!

Oj, niedobrze było ostatnio. Spadek nastroju zaatakował nagle i nie chciał puścić długo, bardzo długo... To poczucie niechęci do wszystkiego, brak ochoty na wstanie z łóżka i zrobienie czegoś konkretnego, a z drugiej strony - złość na samą siebie, że się tej ochoty nie ma...  Kto miewa takie stany, ten wie że to nie "byle humory", bo to nie jest intencjonalne i naprawdę bardzo by się chciało z tego wyjść, ale jakoś tak... trudno.

Czemu mnie zaatakowało? Podejrzewam kilka powodów - przedwiośnie, które zawsze wpływa na mnie depresyjnie; hormony, które jeszcze szaleją bom matka karmiąca i pewnie mój dość rutynowy tryb życia polegający na opiece nad dziećmi i zajmowaniu się domem (jest to oczywiście niezmierna przyjemność i jestem wdzięczna, że mam tę możliwość, aby zajmować się typowo kobiecymi obowiązkami, ale wiadomo - efekty tej pracy widać dopiero w dłuższym okresie a i o docenienie czasem ciężko).

Ale jest na to sposób. Jak zwykle w takich momentach to, co mi pomogło to oderwanie się od własnych problemów. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie koleżanka - nie odebrałam i nie oddzwoniłam, no bo... No właśnie nie miałam motywacji do życia, do rozmów, do ludzi. Ale ona dzwoniła i słała smsy więc w końcu zebrałam się w sobie i się do niej odezwałam. A u niej - burza! Bardzo słabo w pracy, z mężem jeszcze gorzej i ogólnie masakra. No więc się wzięłam i zaczęłam pomagać. Pomagałam, wspierałam, pocieszałam - aż w końcu spostrzegłam, że wylazłam ze swojej skorupy i w rezultacie pomogłam samej sobie. 

Tak sobie myślę, że pójdę do biblioteki i wypożyczę Jeżycjadę Małgorzaty Musierowicz - w ramach minimalizowania życia pozbyłam się moich ukochanych, sczytanych, poplamionych herbatą egzemplarzy, a przydałaby mi się życiowa mądrość Mamy Borejko. I pokrzepiający uśmiech Ignacego Seniora. Siła wewnętrzna Gabrysi. Kokieteria Idy. Kobiecość Pulpecji. Ach, idę do tej biblioteki, bo coraz większa tęsknota mnie ogarnia!