środa, 19 lutego 2014

Dieta, czyli jak to człowiek cały czas myśli o jedzeniu

Eh, spracowałam się dziś. Moje dzisiejsze gotowanie:
- owsianka na wodzie i bananie
- owsianka na mleku
- ryż na mleku z jabłkami (gotowany dwa razy, bo najpierw dla mojej mamy, która jest tuż po operacji, a potem na życzenie Syna, no bo mu ładnie zapachniało...)
- surówka z selera
- surówka z buraczków
- zupa krem z warzyw różnorakich (w ramach czyszczenia lodówki)
- zupa brokułowa dla Córki
- galaretka drobiowa
- gulasz z soczewicą.

Dlaczego tak? No przecież jesteśmy na diecie! 

Przestawiam rodzinę na zdrowsze odżywianie... I sama się chyba przy tym wykończę ;)

Mam nadzieję, że z czasem nowe przepisy staną się rutyną a obiady wkrótce przestaną być zakupowo-kulinarnym wyzwaniem. 

...Jak nie napiszę tu przez najbliższe 10 dni, to znaczy że poległam na placu boju przygnieciona kalafiorem i brukselką ;)

środa, 12 lutego 2014

Zabawa czy zabawki?

Niedługo urodziny mojego Syna - dziewiąte. :) Do tej pory urodziny kojarzyły się mojemu dziecku z prezentami (no, jakże by inaczej!) i ze spotkaniem rodzinnym. W tym roku jest jednak inaczej...


Od grudnia już słyszę, że intensywnie myśli kogo zaprosi, gdzie, co będą robić, itd. Swoją drogą - to niezły wyznacznik młodości - jeśli ktoś przygotowuje się do urodzin kilka miesięcy wcześniej ;) Ale wracając do tematu głównego - po raz pierwszy stanęłam przed przyjemnością/koniecznością wyprawienia synowi urodzin dla znajomych. No i mam kłopot.

Moje starsze dziecko od grudnia systematycznie co tydzień wybywa na urodziny kolejnych kolegów (z tego wniosek, że klasa została dobrana wiekowo - według miesięcy). Był dwa razy w kinie, raz na placu zabaw z kulkami, kilka razy w domu (raz były to zorganizowane warsztaty z Lego), raz na stadionie, gdzie było zorganizowane strzelanie z laserów. Domowe urodziny kończyły się zwykle graniem na konsoli.

Moja refleksja - myślę sobie, że wręcz nieprzyzwoite jest wydawanie około 1000 zł na urodziny dla dziewięciolatka :) Nawet gdybym miała takie pieniądze na przyjemności (a w sytuacji rychłego przejścia na urlop wychowawczy może być z tym problem) - to i tak jednak uznałabym, że jest to niewychowawcze. Boję się windowania oczekiwań, przywiązania do tego co materialne, chęci imponowania kolegom pieniędzmi. Przekazywanie wartości przy podejmowaniu takich decyzji jest trudne, bo trzeba dziecku odmówić. Odmawiać przy okazji urodzin... - niektórym to się wydaje zbyt surowe, no ale jeśli chcemy przekazać dzieciom swój pogląd na świat i żyć w zgodzie z nim, to potrzeba ofiar ;) A tak serio, myślę, że spokojnie to można dziecku wytłumaczyć, najlepiej proponując mu równie atrakcyjną alternatywę. No właśnie i tu pojawia się moja głębsza refleksja.

Pamiętam z mojego dzieciństwa urodziny organizowane w domu. Było uroczyście - dzieci ładnie się ubierały, przychodziły do udekorowanego domu, był poczęstunek dostosowany do dziecięcych oczekiwań i była... zabawa! Pamiętam konkursy, wspólne malowanie, rysowanie, kalambury, wyścigi. Pamiętam, że w bardziej liberalnych domach dozwolona była nawet bitwa na poduszki, po której dzieciaki były spocone, zmęczone, rozczochrane i... wybawione! :) Dzięki takim kontaktom dzieci wzmacniały więź między sobą, uczyły się dobrych manier, wspólnego spędzania czasu. I to nie tylko z okazji urodzin - "za moich czasów" wzajemne odwiedzanie było na porządku dziennym. Była to okazja do podpatrzenia jak żyją koledzy w ich naturalnym środowisku - w domu.Teraz widzę, że dom jest często traktowany jako azyl. Obce dzieci są tam wpuszczane niechętnie. Nie ma odwiedzin po szkole, bo każde dziecko ma wypełniony "wolny" czas a rodzice po pracy chcą odpocząć. Urodziny wyprawiane w domu to rzadkość, no bo kłopot, no bo małe mieszkanie, no bo lepiej jak ktoś zorganizuje to profesjonalnie.

Postanowiłam, że my zorganizujemy urodziny inaczej. Będzie to przyjęcie zgodne z duchem prostego życia. Odbędą się w domu, zakażemy używania multimediów, za to sami włączymy się do zabawy. I nic to, że mamy 47 mkw., i nic to, że nasza roczna córeczka będzie się plątała pod nogami. Jeśli pogoda dopisze, to chcemy zorganizować urodziny na dworze - mecz piłki nożnej, zawody ze skakaniem w workach. Bieg z jajkiem na łyżce. Rzucanie do celu. Skok w dal. Pomysłów jest wiele. Chciałabym oderwać dzieciaki od tego, co mają na co dzień. Chciałabym usłyszeć ich radosny śmiech i pobawić się razem z nimi. Chciałabym dać coś więcej niż 1000 zł i pokazać, że można inaczej.

Mam nadzieję, że dzieciom się to spodoba, bo ja już nie mogę się doczekać :)





środa, 5 lutego 2014

Siła nawyku

Nie, nie - mój nowy zapisek (celowo nie użyłam słowa "post") nie będzie o poczytnej książce Charlesa Duhigga (którą mam, czytałam i o której być może napiszę słów kilka). Będzie o tym, że trzeba się pilnować.

Jakiś tydzień temu moja szwagierka zrobiła mi niesamowitą przyjemność pytając, czy zostałabym matką chrzestną jej małego Synka. Ja w przypadku moich dzieci przykładałam wagę do tego wyboru i starałam się wybierać osoby, które swoją postawą, wiarą, swoimi poglądami są bliskie mojej rodzinie. To nigdy nie był wybór według klucza pokrewieństwa. Dlatego naprawdę uważam, że bycie rodzicem chrzestnym to ważna i odpowiedzialna rola. I tym bardziej mi miło, że po raz pierwszy spotkał mnie ten zaszczyt :)

Ale, ale... Co się stało, gdy lekko ochłonęłam? Niestety, nie to co powinno. W mojej (czasem jednak pustej) głowie zamiast myśli na temat tego, jak chciałabym pomóc rodzicom, co mogę zrobić dla chrześniaka, w jaki sposób powinnam podejść do nowej roli - pojawiły się myśli dwie - jakże marne! - "co ja na siebie założę?" i "co kupię w prezencie?"

Pierwsza myśl pochłonęła mnie tak, że ruszyło pełną parą wszystko to, co wciąga nas w wir konsumpcjonizmu: allegro, blogi modowe, fora zakupowe itp. Trzy dni zagłębiałam się w trendy "wiosna 2014" po to, aby sporządzić listę zakupową na tę jedną okazję. Dzięki rajdowi po stronach www odkryłam nawet chińskie allegro i zauroczona cenami prawie dałam się wciągnąć w zakupy, a być może nawet shoppingowe uzależnienie. Bo przecież nowa spódnica wymaga nowej bluzeczki, ta z kolei ładnie wygląda tylko z żakiecikiem, który jest dostępny w kolejnym sklepie; żeby cały look był na czasie niezbędne są nowe szpilki (to nic, że nogi będą bolały...), a całość pięknie dopina nowa biżuteria. Wszystko oczywiście niedrogie (ale sumuje się do niezłej kwoty), słabej jakości (no tak, w końcu to strój na jedno wyjście) i niepasujące do reszty moich ubrań (ale kto by się tym przejmował, jest okazja więc można - ba! TRZEBA! zaszaleć). Magia bliskości milionów ubrań, oglądanych w domowym zaciszu i tak łatwo dostępnych znów zadziałała.

Mój Anioł Stróż jednak nie dał mi całkowicie zgłupieć :) W pewnym momencie poczułam przesyt tematem. Rety, zmarnowałam kilka dni zaślepiona rządzą posiadania kilku szmatek! No i czuję, że w pewnym sensie zdradziłam moje przekonania. Wydawało mi się, że tego typu konsumpcyjne wariactwa już są za mną - że jestem świadoma, racjonalna, oszczędna. Że znam priorytety. No.

Jednak stare przyzwyczajenia atakują nas w najmniej spodziewanych momentach. I pewnie dużo czasu minie zanim stare złe nawyki w całości uda mi się wykorzenić. Ta sytuacja wiele mnie nauczyła - i o sobie, i o swojej garderobie. Na pewno napiszę wkrótce o tym, w jaki sposób podchodzę do zakupów odzieżowych - bo jak widać przyda mi się takie spisane "memento".